19 paź 2014

Liście oczywiście

Zbieranie kolorowych liści, podobnie jak zbieranie kasztanów, to jeden z atrybutów jesieni. Co prawda potem wywalam do kompostu zeschnięte bukiety, ale tak ma być :-)

Można też inaczej, czyli land art (sztuka krajobrazu):

1. Ten pan (Richard Shiling) ładne rzeczy robi, spójrzcie w jego galerii na Flickr


2. Strzałka nie wiem czyjego autorstwa, ale też piękne spektrum jesiennych kolorów.
 

3. Mandala z EmilowoWarsztatowo. W ogóle u Emila jest mnóstwo pięknych pomysłów na zabawy i sztukę (także land art), polecam gorąco.


Inne posty z liśćmi w roli głównej: Jesienne klimaty
Jesiennych liści czar

16 paź 2014

Muzyka na ulicy - Street Pianos

Wczoraj przypadkowo zawędrowałam w okolice opolskiego rynku. W jednej z dochodzących ulic usłyszałam muzykę fortepianową, dosyć głośną, ale delikatną. Bardziej klasyczną, niż nowoczesną. Zwolniłam kroku rozglądając się za głośnikami, ale nigdzie ich nie było. W końcu doszłam do rynku, a tam - tadam. Fortepian! A przy fortepianie przystojny pan plumkający nastrojową melodię.
Nie tylko ja przystanęłam jak zaczarowana :-)



W sumie to był moment, kilka minut  żywej muzyki, a dobre uczucie utrzymywało się przez kilka godzin. Czyli - muzyka na ulice!
Więcej na Arne Schmitt.com.

Z kolei tydzień temu w Warszawie na ulicach stanęły publiczne pianina. Pianina Miejskie to akcja wzorowana na Street Pianos, czyli umieszczania ogólnodostępnych pianin w przestrzeni miasta. Każdy może podejść i zagrać albo tylko posłuchać,  jeśli nie pobierało się stosownych nauk. W stolicy można nacieszyć się nimi jeszcze przez tydzień.

A na świecie...
Od 2008 roku w ramach projektu Street Pianos na ulicach (a także w parkach, na przystankach autobusowych, czy parkingach) 45 miast stanęło ponad 1,300 kolorowych pianin. Wszystkie opatrzone krótką instrukcją Play Me, I’m Yours.


Akcja trwa dalej, można się przyłączyć.

8 paź 2014

Rowery - maszyny do wszystkiego

Rowery to nie tylko środek transportu, odpowiednio przerobione mogą służyć także jako młynek, blender, dynamo, czy nawet urządzenie do recyklingu kabli.





 Kluczowy jest napęd na pedały i wygodne siodełko :-)


Mistrzami w dziedzinie hackowania rowerów są gwatemalscy Indianie, którzy działają jako spółdzielnia Maya Pedal. Opracowali i udostępnili jako open source schematy dla kilku przeróbek. Dzięki nim rower może stać się m.in. pralką, szlifierką, młynkiem, pługiem, trójkołowcem napędzanym ręcznie dla osoby niepełnosprawnej, pompą lub dziadkiem do orzechów macademia :-)


A w Polsce? Rowery napędzające projektor kinowy lub oświetlenie choinkowe można spotkać na imprezach organizowanych przez Fundację Arka i Fundację Ekorozwoju FER. Ich kino bez prądu widziałam jednak tylko na zdjęciach.
Na żywo miałam okazję obejrzeć rower-młynek, który stoi na Stacji Wolimierz. O ten:

W Wolimierzu też prowadzona jest zbiórka starych, zepsutych i niekompletnych rowerów, które chcą być przerobione na maszyny - "fitness młynki i blendery a może pralki i wytworniki prądu do światełek na placu zabaw i choince."
Więc jeśli macie jakiś stary bicykl, skontaktujcie się z Jemiołką (jemiollka[maupa]@o2.pl)

6 paź 2014

Eko-graffiti cz. 2 a może 3

Bez zbędnych wstępów, graffiti alternatywne:

1. Graffiti odwrócone:

 

Może nie jest tak efektowne, jak tradycyjne graffiti, ale za to na pełnym legalu :-)

2.Błotne graffiti, czyli negatyw odwróconego :-)

Wszelkie wskazówki i inspiracje znajdziecie na stronie Jesse Graves: mudstencils.com


 3. No, i znane i lubiane mechfiti: 




2 paź 2014

Kosmetyki raz jeszcze - greenwashing na przykładach, cz. 4

Tak, wiem, już było o greenwashingu w kosmetyce. Tak samo jak już pisałam, że kosmetyki to nie jest moja bajka. I to prawda. Nie maluję się, nie farbuję włosów (choć eksperymentowałam z kolorami swego czasu), kremu używam sporadycznie, nie śledzę nowości, promocji i trendów w drogeriach. Ale to wszystko nie znaczy, że czasem nie staję przed dylematem - jakie mydło, szampon czy pastę do zębów kupić.

Akurat dzisiaj wpadły mi w oko dwie informacje prasowe na temat kosmetycznych marek. Pierwsza reklamowała wegańskie mydła w płynie marki Original Source. Wegańskie, w dobrej cenie, dostępne w normalnych sklepach, a nie tylko w internecie. Jednym słowem super!


Ale, ale... Pamiętałam, że coś z tą marką jest nie tak. Poszperałam na swoim ulubionym forum i znalazłam wątek poświęcony OS. A więc:
Może i te kosmetyki są wegańskie, czyli nie zawierają składników pochodzenia zwierzęcego ani nie były testowane na zwierzętach, lecz ich skład niewiele ma wspólnego z kosmetykiem naturalnym, zawierają za to m.in. krytykowany składnik SLS (Sodium Lauryl Sulfate).
No, i na domiar złego - markę wypuściła na rynek firma Cussons, znana z testowania na zwierzętach :-/
Więc cóż z tego, że wegan, raczej się nie skuszę  :->

Drugi przykład greenwashingu dostarczyła mi informacja o kosmetykach Clochee. Nie słyszałam wcześniej o nich i chyba nie wyróżniają się niczym szczególnym, oprócz... ekologicznych (lub raczej pseudoekologicznych) pudełek na kremy. Tak, cały artykuł niósł ze sobą przekaz - jesteśmy super, jesteśmy eko, bo pakujemy nasze kremy w plastikowe opakowania, które zawierają "dodatek d2w. Sprawia on że plastikowe słoiki po wyrzuceniu do śmieci zaczną się utleniać już po kilku latach, a nie po 100, czy 200 jak „zwykły” plastik"."
No generalnie hmm, ok, nie wiem, co powiedzieć. Może i chcieli dobrze, ale w takim razie lepszym wyborem byłyby szklane słoiczki. Może i chcieli dobrze, ale co to ma wspólnego z ekologicznością kosmetyku?
Jeśli zestawimy ten przykład z wodą (kranówka kontra butelkowana - pisałam o tym tu), to naprawdę woda butelkowana nie staje się 'eko' przez fakt, że plastikowa butelka może trafić do recyklingu (czy tam rzeczywiście trafia, to inna sprawa). Zakupy zapakowane w biodegradowalną jednorazówkę też nie staną się przez to bardziej eko, if you know what I mean...

Edit: spędziłam trochę czasu na stronie kosmetyków Clochee i wygląda na to, że rzeczywiście skład mają ekologiczny (a przynajmniej pozbawiony tych najgorszych syfów, a użyte konserwanty mają certyfikat Ecocert). Jako plus poczytuję także, że (mimo francuskiej nazwy) jest to polska dwuosobowa firma, która się rozwija i myśli także o opakowaniach. Jednak - o ile ktoś z Clochee tutaj dotrze - nie róbcie z tego głównego atutu. Bo gdybym poprzestała na przeczytaniu owego artykułu, to zraziłabym się do was raz na zawsze.