29 lis 2014

Stop buying, love is the answer

No, i mamy Dzień bez Kupowania. Poprzedni wpis o mniej idealnie zgrał się z dzisiejszym świętem. Choć w sumie dzień jak co dzień...


U mnie zakupy spożywcze były (jak zwykle), bo daleko mi do determinacji autora bloga Przez rok nie kupię jedzenia. Niestety nie brałam udziału w webinarze prowadzonym przez Igora kilka dni temu, ale z blogiem jak najbardziej warto się zapoznać (zwłaszcza jeśli kogoś interesuje kwestia samowystarczalności).



W trochę innym, lecz podobnym eksperymencie brała udział królowa precyklingu, która deklaruje, że przez 2 lata nie wyprodukowała ani jednego śmiecia. Inna blogerka donosi, że przez rok nie kupowała ciuchów (i żyje).
Konrad z minimalistycznego bloga Wystarczy mniej z wyboru żyje z rodziną (liczną) bez samochodu.
Są tacy, co żyją bez telewizora, bez komórki, bez internetu, czy chociażby bez facebooka.
Grochu żyje bez Polski i sobie chwali, bo jak stwierdziła jego filipińska żona:
„Michał, o co Wam tutaj wszystkim chodzi? To jest jakiś dom wariatów. Po pierwsze czuję wszędzie jakieś dziwne wibracje, że ludzie są tutaj jacyś dziwni. Macie wszystko co Wam potrzeba gdzie my tylko możemy marzyć o takich rzeczach. Macie piękne domy, samochody, ładne ubrania, jecie dobre jedzenie, generalnie dobrze żyjecie a cały czas większość ludzi chodzi smutna, narzeka, kłóci się itp. Wiesz co Michał, ja chyba wolę już żyć u mnie skromnie ale bez żadnych dziwnych stresów i tego całego dziwnego klimatu. Tutaj ludzie są po prostu smutni”



A ty bez czego możesz/chcesz żyć? I dlaczego?

25 lis 2014

mniej więcej

Dawno już tak nie czekałam na żadną książkę. Ta jest dla mnie szczególna, nie tylko dlatego, że pojawiam się na stronie 289 jako specjalistka od trudnych pytań :-), ale dlatego że obserwowałam, jak powstaje - od momentu zapowiedzi na forum, przez notki na blogu, do chwili, kiedy 2 tygodnie temu listonoszka w końcu przyniosła "mniej".


Pamiętam wpis Marty na forum chustowym, w którym rekrutowała uczestników projektu. Minimalistycznego eksperymentu, któremu kibicowałam tak, jak kibicuję sobie na co dzień :-)
Do mini-projektu zgłosiło się kilkanaście osób, a drugie tyle sympatyzowało, wspierało, dyskutowało i wtrącało się na forum. O tym, czy da się kupować mniej. A może nawet w ogóle żyć bez pieniędzy. Wymieniając się, robiąc samemu, naprawiając, przerabiając, przyjmując, uprawiając, hodując, szukając zamienników, balansując pomiędzy cienką granicą biedowania a świadomym ograniczeniem potrzeb. Lub inaczej ujmując -  pomiędzy minimalizmem z wyboru a minimalizmem z konieczności.



Kiedy Marta zakładała na forum mini-wątek nikt jeszcze nie wiedział, że powstanie z tego książka. Pierwotnym celem był artykuł. Cieszę się, że na nim się nie skończyło. Podziwiam zaangażowanie wszystkich uczestników i otwarcie na to szczególne przedsięwzięcie. Założenia były proste - zainteresowani starali się przez kilka miesięcy (niektórzy przez rok) ograniczyć swoje nawyki zakupowe, ograniczając się tylko do niezbędnych wydatków (przy czym każdy sam określał, co w jego przypadku jest niezbędne). Tylko tyle i aż tyle. Wystarczająco, żeby poddać ocenie swoje konsumenckie przyzwyczajenia, poobracać w myślach każdą złotówkę, każdą potrzebę/zachciankę. Wystarczająco, żeby odkryć nieskończone możliwości bezgotówkowych operacji umożliwiających wikt i opierunek. Wystarczająco, żeby poczuć frajdę kryjącą się w "za darmo" i zmęczenie towarzyszące nowym sposobom ogarniania codzienności. Miastożerstwo, wymiana domów, swapy odzieżowe, kooperatywy, balkonowe ogrodnictwo, biblioteki, śmietnikowe łupy, demaskowanie marketingowych sztuczek, rezygnacja z samochodu na rzecz roweru lub transportu zbiorowego, Wymiennik, pieczenie chleba, robienie przetworów, wspinanie się na szczyty domowej kreatywności. Dylematy egzystencjalne, społeczne, towarzyskie.



Chwała Marcie, że wniknęła pod podszewkę (anty)konsumenckich wyborów, nie ograniczając się do analizy statystyk, rachunków, list zakupowych, czy opisów odgruzowywania przestrzeni, dominujących zazwyczaj na blogach minimalistycznych. Że zgłębiła temat wielowymiarowo, zarówno od strony ekonomicznej, socjologicznej, filozoficznej. Że pisze o crowdfundingu, rolnictwie wspieranym przez społeczeństwo, odpowiedzialnej konsumpcji, ekonomii współdzielenia się nie jako teoretyk, ale jako praktyk. Że wychodzi poza polskie podwórko. I że zadaje pytania. Chwała uczestnikom, że udostępnili kawałki swojej prywatności, z których wyłania się naprawdę interesujący i uważny "intymny portret zakupowy Polaków" (jak głosi podtytuł "mniej"). Taki, który chce się czytać.
Lubię styl Marty - uważny, życzliwy, dociekliwy, wielowątkowy, trafiający w sedno. Must read dla wszystkich miotających się między mniej a więcej.



Uwaga - skutkiem ubocznym lektury jest chęć zmiany życia :-)


Więcej: mniej

23 lis 2014

Kalendarz książkowy 2015

Szukam fajnego! Niedawno przypomniałam sobie, że kalendarz ważna rzecz, najlepiej taki z dużą ilością miejsca na notatki, zaznaczonymi świętami i pełniami księżyca, no i z jakimiś oryginalnymi grafikami, cytatami, zdjęciami. Taki, który mógłby pełnić funkcję pamiętnika/motywatora i demotywatora jednocześnie.
Czy ktoś pamięta Kalendarze Szalonego Małolata? Szalałam za nimi. Szkoda, że ich autor skończył m.in. jako doradca Palikota, ale kalendarze były w dechę :-P
Szukam więc czegoś podobnie interaktywnego, jeno dla niewiasty w wieku przedemerytalnym. Niestety nie za wiele znajduję, bo wybór niby jest, ale go nie ma. Nie chcę pozytywnych myśli Pawlikowskiej, a żal mi wydawać pieniądze na Moleskiny (piękne lecz drogie).
Moją uwagę już rok temu zwrócił kalendarz Spirala, z założenia kobiecy (w stronę Bogini), ale wolałabym najpierw przejrzeć go i potrzymać w rękach przed zakupem.


Czaromarownik wygląda ok, zwłaszcza cenowo, ma też zaznaczone fazy księżyca, ale jednak jest zbyt new age dla mnie. W licznych notkach/artykułach/inspiracjach pojawia się bowiem pełen przekrój tematów - od rytuałów oczyszczania, horoskopów, run, symboli, ziół przez wahadełko, numerologię do przepisów i ciekawostek na temat DNA. 10 lat temu pewnie rzuciłabym się na niego radośnie, ale cóż, postarzałam się w stronę ironii i sarkazmu...



Całkiem podoba mi się na pierwszy rzut oka Kalendarz z rysunkami Antka Wajdy, ale koleżanka donosi, że nie ma zaznaczonych świąt i księżyców.



 Jeszcze ciekawszy graficznie jest Pan Kalendarz.



Moim kalendarzowym faworytem w zeszłym roku był Sezonownik - oryginalny zapiśnik dla ogrodników. W tym roku został rozbudowany o retro przepisy, z jakim efektem trudno powiedzieć, ale chętnie bym obejrzała :-)


I to w zasadzie wszystko, co udało mi się znaleźć. Jeśli wiecie o jakimś niszowym kalendarzowym wydawnictwie - dajcie znać - nadal szukam kalendarza idealnego :-)

20 lis 2014

Dzień Wychodka

Światowy Dzień Toalety był wczoraj, a przypomniała mi dziś o nim Kura z doktoratem wrzucając na fejsie link do ekokalendarium Źródeł, z tym właśnie cytatem: "Uważacie, że to przesada, a na myśl o Światowym Dniu Toalet chichoczecie bądź pukacie się w czoło? A czy słyszeliście o epidemii eboli? Czy wiecie, w afrykańskiej Liberii, która jest krajem najbardziej dotkniętym epidemią eboli, niemal połowa mieszkańców nie ma dostępu do toalety i sanitariatów, gdzie można by umyć ręce? W Sierra Leone, kolejnym ognisku epidemii, problem ten dotyczy blisko jednej trzeciej ludności. To nie przypadek."



 To co dla nas jest oczywistością, czyli własny kibel, dla wielu ludzi jest luksusem. Podobnie jak dostęp do wody. I kolejny cytat, tym razem stąd:
"Około 884 milionów ludzi nie ma dostępu do wody zdatnej do picia, a ponad 2,6 miliarda osób nie ma zapewnionych podstawowych warunków sanitarnych. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia prawie połowa mieszkańców Afryki cierpi z powodu niedostatku wody pitnej. W niektórych miejscach w Afryce dzienna dawka wody, jaka przypada na osobę, wynosi 4 litry – muszą one wystarczyć do picia, gotowania oraz czynności higienicznych. Tymczasem jednorazowe spłukanie wody w toalecie w Europie czy Stanach Zjednoczonych pochłania około 10 litrów, a przeciętny Amerykanin zużywa dziennie, wg szacunków World Wide Fund (WWF), 500 litrów wody." Taka sytuacja.



Niestety nasze białe troniki nie są ani ekologicznym (zużycie wody, papieru, konieczność kanalizacji), ani higienicznym (siadacie na deskach w toaletach publicznych?) rozwiązaniem. Zresztą idealnych rozwiązań, jak wynika z powyższej infografiki, nie ma.
Pewną odpowiedzią na problem braku wody i toalet jest technologia suchych/kompostujących toalet, gdzie są oddzielne zbiorniki na frakcję płynną i frakcję stałą (którą zasypuje się trocinami, a potem odzyskuje jako nawóz).
Taki kibelek pierwszy raz w życiu miałam okazję wypróbować w Wolimierzu :-)




Czysto, schludnie i bezzapachowo. Fajna opcja, choć ma swoje minusy - konieczność opróżniania co jakiś czas zbiornika z frakcją stałą. Tomas ze Szwecji, który mieszka w cohousingowej wspólnocie pod Sztokholmem i gdzie mają w domu takie suche toalety, mówił że zawsze brakuje ochotników do tej brudnej roboty... Ale przynajmniej mają bezpłatny obornik na swoje własne pole.

I na koniec, musiałam, wychodek malowany (Zalipie oczywiście) :-)


 




17 lis 2014

Wege Kraków

Tak, wiem, Targi Książki w Krakowie, na których w imieniu Ulicy Ekologicznej pomagałam promować książkę "Mamo, tato - dlaczego nie jemy zwierząt?" były już ponad 3 tygodnie temu.
Z targów przywiozłam niezłe zapasy literatury:





Jeszcze nie przeczytałam wszystkiego, ale w ciemno polecam publikacje Fundacji Czarna Owca Pana Kota - "Poza gatunek" i "Książkę o prawach zwierząt" oraz komiks "Miasto kota".
"Mamo, tato - dlaczego nie jemy zwierząt?" przyda się wegerodzicom, kiedy ich dzieci zaczną zadawać tytułowe pytanie. Książkę napisali bardzo sympatyczni rodzice małego Leo i według mnie zrobili to z wyczuciem (a generalnie temat jest trudny).
Książkę i jej autorów będzie można poznać bliżej w nadchodzącą niedzielę na krakowskiej Veganmanii, czyli festiwalu wegańskich inicjatyw organizowanych przez stowarzyszenie Otwarte Klatki:


 
Natomiast "Zielnik podróżny" Marka Styczyńskiego podczytuję sobie wieczorami i jestem zachwycona innym/głębszym/kulturowym = etnobotanicznym podejściem do zielska porastającego tereny Słowiańszczyzny i Karpat (magicznych oczywiście). Znajdziecie tam wzmianki i o kawie, i o fasoli patriotycznej :-)








Wracając do Krakowa, to weganie tam z głodu nie umrą (mówię o knajpkach i barach w centrum). Polecam Wielopole 3 (pieczone warzywa, zupa cebulowa i smoothie z jabłka, selera i imbiru = ok. 25zł), bar Glonojad (pierogi z soczewicą, zestaw surówek +herbata na przeziębienie z imbirem = ok. 20zł) i ulicę Krupniczą - prawdziwe zagłębie wegemiejscówek - GreenWay (słaby), bezpretensjonalną Karma Roasters (śniadaniowo sałatka z cieciorką+dwie olbrzymie pajdy razowca opiekane z oliwą i woda z imbirem i cytryną = 15zł) i Pod Norenami (głównie orientalne dania, duże porcje, ceny od 20zł wzwyż).

Przy okazji - znajomi z Krakowa chcieliby stworzyć grupę RWS - Rolnictwa Wspieranego przez Społeczność. Jest już rolnik zainteresowany takim modelem, więc teraz tylko kwestia znalezienia odpowiedniej ilości osób zainteresowanych stałymi dostawami eko-warzyw (z przedpłatą na początku roku). Jeśli kogoś znacie, napiszcie w komentarzu, pokieruję dalej :-)

12 lis 2014

Tęcza, tęczusia, tęczyzm

Z okazji wczorajszego święta, wpis okolicznościowy :-)

Najpierw tęcza-song nr 1:



Zrób sobie tęczę:


 

Etsy: 

Instructables:



I pieśń na zakończenie:



Inny wpis o tęczy: tu

3 lis 2014

Liczy się pamięć

To miał być wpis o czymś zupełnie innym (wahałam się między opisaniem targów książki i wege Krakowa, dyń, pszczół, dziar i aktualnych petycji), ale będzie o miejscach zapomnianych.
Poczytać i pooglądać można sobie m.in. tu:

Można też odwiedzić. Pewnie każdy był chociaż raz w życiu w jakimś opuszczonym miejscu - nieczynnym dworcu, fabryce, rozwalonym domu, zrujonowanym pałacyku, czy nawet całej wiosce. Dzięki Natalce (i z nią właśnie) byłam wczoraj na niszczejącym cmentarzu żydowskim w Opolu.


 Na zdjęciach nie wygląda źle, ale połowa z macew leży zwalona na ziemi, bluszcz i mech zdobywają pozostałe, większości napisów nie da się już odcyfrować, szkoda bardzo. Kto wie, czy za kilkanaście lat będzie co oglądać.

A wy znacie/polecacie jakieś miejsca typu "tu było, tu stało"?

Zdjęcia: Natalka oczywiście